Antysidór reaktywacja

piątek, 9 stycznia 2015

Z kraju Hucułów. 1899 rok.

Notka 13

   Wzdłuż pasma Karpat i u ich podnóża znachodzimy wiele miejscowości, których nazwy podania ludowe wywodzą z czasów napadów dzikich hord tatarskich. Nazwy te są więc istnymi pomnikami zaciętych walk, staczanych przez miejscową ludność z plemionami tatarskimi.
   Jedną z tych miejscowości jest przysiółek Tatarów, należący do gminy mikuliczyńskiej we wschodnich Karpatach, który miano swe również owej epoce zawdzięcza.
   Potomek pierwszych mieszkańców oraz założycieli Tatarowa, starzec około 80-letni, opowiada mi taką tradycyję:
   "Rodzina nasza pochodzi z Wiszniowy na Węgrzech, gdzie pradziad nasz Dziema był popem. Syn mego pradziada, chłopak przystojny i czerstwy, miał narzeczoną (z huculska lubaskę), która jednak uwodziła go, sprzyjając innemu. Chłopak rozkochany a przytem zazdrosny prosił swą narzeczoną, by się starała odwzajemnić gorącą jego miłość, a widząc, że słowa jego rozbijały się jakoby o twardą skałę, że miłosne zapały pryskały jak bańki mydlane, poprzysięgł jej zgubę przy pierwszej schadce z jego rywalem.
   Sposobność wkrótce się nadarzyła. Chłopak tknięty paroksyzmem swej pierwszej i czystej miłości, wiedziony uczuciem zazdrości i gniewu, nie mógł pohamować swego wybuchu i strzelił z pistoletu do swej uwodzicielki, widząc ją w objęciach drugiego.
   By uniknąć ręki sprawiedliwości, wsiadł na konia, przejechał granicę węgiersko-galicyjską i przybył do lasu położonego u ujścia Prutca do Prutu, a upatrzywszy wśród lasu haliznę przez wiatry spowodowaną, zabrał się rychło do jej uprawy.
   Wybierał połamane przez wichry drzewa, wynosił zbutwiałe kłody, wycinał krzaki i przez lat kilka mozolnej pracy grunt ów do wymogów gospodarki rolnej należycie przysposobił.
   Tęskno mu jednak było za ojcem, za matką, za rodziną, za domem. Wsiadł więc na konia, a że dawniej nie dochodzono zbrodni tak ściśle, jak dzisiaj i nie poszukiwano za zbiegiem, powrócił do domu, wiedząc, że o czynie jego już zapomniano.
Ojciec ujrzawszy syna, ucieszył się bardzo i jął go wypytywać, gdzie bawił tak długo i jak mu się wiodło, zmęczony jednak podróżą syn obiecał nazajutrz rodzicom przygody swe opowiedzieć.
Opowiedziawszy rano o gruncie uprawianym wśród gór i lasów, prosił, by mu rodzice na nowej gospodarce dopomódz zechcieli. Dała mu matka kilka sztuk bydła, ojciec dwu parobków i sługę a pożegnawszy wyprawili z Bogiem.
   W czasie wyjazdu popowicza, gospodarz Roszka z Mikuliczyna krążąc po lesie, spostrzegł to pole, upodobał je sobie i zabrał się zaraz do orki i siewu.
   Dziema przebywszy granicę, wracał spokojnie na swą rolę z wianem, darowanem przez rodziców, gdy w drodze spotkał go Grega-pradziad dzisiejszej rodziny Gregaszów z Worochty. Spostrzegłszy piękną tę karawanę, zagadną popowicza, kto jest i dokąd droga, na co tenże w krótkich słowach o swym planie mu opowiedział.
   Grega zwróciwszy się przez Jabłonicę ku Worochcie, doliną Prutu przybył do Roszki, mówiąc, by zaprzestał dalszej swej pracy, gdyż jakiś pan tu nadciąga. Roszka jednakże nie miał wcale zamiaru ustąpić z placu cudzoziemcowi i dalej pracę rozpoczętą prowadził.
Nadjechał wreszcie Dziema, a ujrzawszy Roszkę przy pracy, radził mu, by się zabrał i nie odbierał uprawionej już roli. Roszka jednak starał się niewiele sobie robić ze słów popowicza. Wtedy Dziema wyjąwszy pistolet, wystrzelił dwa razy a Roszka widząc, co się święci, umknął rychło.
   Dziema zabrał się zaraz do budowy chaty a sługę, którą miał od ojca, pojął za żonę i gospodynię. Że tęgi był z niego gospodarz, mówił stary-widać z tego, że dziś nas czternastu na tej schedzie się mieści, a chata moja stoi w tem samem miejscu, gdzie niegdyś pradziad mój pierwszą postawił."
   Nałożywszy świeżo lulkę i pyknąwszy kilka razy, tak dalej prawił stary:
   "Ludzi w owych czasach nie było tyle, co dziś ich mamy, mieściło się tu zaledwie trzech lub czterech gospodarzy, gdyż Tatarzy ich powyjadali, a karmiąc orzechami i końskiem mlekiem, by byli tłuści, zabierali ze sobą.
   Na szczytach Magury, Leśniowa i Chyżek były ustawione wiechy a przy nich straż zwykle. Gdy więc Tatarzy od strony Delatyna nadciągali, pochylała straż wiechy w tę stronę, ku której dzikie pogaństwo dążyło. Gdy raz złowrogie te znaki pochyliły się w stronę dzisiejszej naszej osady, wiedział nasz lud biedny, jakie nieszczęście mu zagrażało. Tatarzy byli w drodze ku Mikuliczynowi.

   Wtedy to nasi przodkowie popodcinali las, "Kupelskij" zwany, pomiędzy Mikuliczynem a dzisiejszym Tatarowem leżący, tak, że drzewa ledwie na pniach się utrzymywały i za najlżejszym powiewem wiatru z łomotem waliły się na ziemię.
    Tatarzy nadjechali konno brzegiem Prutu, wjeżdżając do lasu. Ludzie trzymający w ukryciu kilka drzew podciętych na długich linach, puścili takowe, a te padając, waliły jedno drzewo za drugiem. W mgnieniu oka horda najezdników znalazła grób pod drzewami dziewiczego lasu.
    Z całej tej czerni zdołał tylko jeden Tatar umknąć wraz z Tatarką. Przybywszy do mego pradziada, zostawił kobietę przed domem, sam zaś wszedł do chaty, pytając, czyby czego jeść nie dostał. W domu była tylko baba. Wskazała mu beczkę, mówiąc, że jest w niej żentyca. Zgłodniały bojownik pochylił się, by zaglądnąć, co się w beczce znajdowało, a wtedy baba chwytając go za nogi, utopiła w żentycy. Tatarka przeczuwając co zaszło, wsiadła na konia a przebrnąwszy Prut, zostawiła konia nad brzegiem, kryjąc się sama w wąwozie z połoniny Laśniów ku Prutowi zbiegającym. Tu pod skałami powiła małego Tatarczuka.
    Mieszkańcy poznawszy konia Tatarskiego, pasącego się w łęgach, jęli szukać za Tatarami a znalazłszy Tatarkę w wąwozie, zabili wraz z Tatarczukiem, nadając wąwozowi nazwę "Tatariwczyk", osadzie zaś "Tatarów".
    Mieszkańcy uwolnieni od dalszych napadów, zaczęli powoli tutaj się osiedlać. -Tu stary pyknął znowu kilka razy dawno zagasłą już lulkę, splunął i rzekł: "kołyś pry nedili skażu wam szcze deszczo panyczu".
    Zaciekawiony jednak pięknemi temi legendami, które w miarę rozwoju cywilizacyi gasną coraz bardziej wśród naszego ludu, postanowiłem kilka jeszcze tych wzniosłych utworów rozbujałej wyobraźni ludu górskiego wyrwać zapomnieniu.
    Nie długo czekać musiałem. Święto " Błahowiszczenie" wypadło we środę i stary z ulubioną swą fajeczką przyszedł znowu do mnie.
    Nałożywszy do lulki tytoniu i pyknąwszy kilka razy, zapytał mnie o czem jeszcze chciałbym się dowiedzieć.
    Zastanawiając się nieraz nad nazwami "lisny" (nimfy), "Lisnowy (nazwa połoniny) i "Pidliśniw" (nazwa osady), postanowiłem dojść związku, w jakim te trzy nazwy pozostają ze sobą. Zagadnąłem więc starego, co to są te "lisny".
    Lisny to czeledyna (dziewczęta), które żyją w lesie. Mieszkają one na Leśniowie ( z huculska Lisnowach) i przy nastaniu nowego księżyca schodzą nad Prut do Podleśniowa na swe igrzyska. Są one i na polance zwanej "Doszczynce", a na nowiu śmiechy ich, podobne do śmiechu naszych dziewcząt, dokładnie słyszeć można.
    Ja raz tylko w mojem życiu- mówił stary- widziałem "leśną". Było to może przed laty dwudziestu, gdyśmy z Iwanem i Andrijem spędzali owce pod Czarnochorą. Wieczorem wyszedłszy prowałem na polankę, pod szeroko rozgałęzioną, osobno stojącą smereką, rozłożyliśmy watrę. W tem w pobliżu dał się nam słyszeć płacz dziewczęcy a wkrótce stanęła przed nami leśna zawodząc: "oj bidkoż moja czorna, upadku mij hyreńkij, aż teperes na mene upaw".
    Po tych słowach przybrała groźną postawę, mówiąc, zabierajcie się zaraz, gdy nie chcecie, by was spotkało nieszczęście, i nim zdołaliśmy przemówić do siebie, bogini leśna znikła w cieniu otaczających nas drzew.
    Przerażeni chwyciliśmy każdy po jednej głowni, przenosząc się na inną sąsiednią polankę. Nazajutrz, gdyśmy, zdjęci ciekawością, przyszli na miejsce, gdzie tliło pierwsze nasze ognisko, śladu z niego nie było.
    Oj tak, tak panyczu - kończył stary swe opowiadanie- lisna i czołowika sia czepyt. Niech tylko parobek zatęskni za swą kochanką, leśna już go się uchwyci. Stefana nieboszczyka dwa lata się trzymała i gdyby nie ziela, które mu wróżki dały gdzieś w świecie, zginąłby był niechybnie z jej ręki.

1 komentarz:

  1. Czytając tego typu opisy wizualizacja pracuje na pełnych obrotach :) Jeśli chodzi o te nimfy, to podobnie na Słowacji, twierdzono że chronią przed ich atakami jakieś rośliny, Jeśli dobrze pamiętam to chodziło o jakiś rodzaj kwiatów-dzwonków. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń