Notka 71.
W całem królestwie Szweckim i w duńskim niektórych prowincyjach diabłami tak robią jak niewolnikami w Turczech i co im każą, to czynić muszą, i nazywają ich duchami familijnemi. Kiedy Rej był posłem do Szwecyi, zachorował mu stangred jego kochany, którego zachorzałego zostawił u pewnego szlachcica, mając go odebrać powracając nazad do Polski. Chory ten leżał w jednej izbie pustej, a kiedy go gorączka ominęła, usłyszał muzykę jakąś pięknie grającą; rozumiejąc, że to tam w inszych pokojach grają, leży, aż tu z mysiej jamy wyskoczy jeden chłopek maleńki, po niemiecku ubrany, a za nim drugi i trzeci, a potem i damulki, muzykę też coraz to lepiej słychać, i poczną tańczyć po izbie. Ów stangred w okrutnym był strachu. Potem zaczną parami wychodzić za drzwi; wyszła także muzyka, wyprowadzono i pannę, zwyczajnie tak jak do ślubu ubraną; nareszcie wyszli wszyscy z izby, jemu żadnego nie czyniąc gwałtu. Biedny Stangred ledwie od strachu nie umarł. Wychodząc zostawili jednego malca, który mu rzekł: "Nie turbuj się tem, co widzisz, bo tu tobie włos z głowy nie spadnie; my jesteśmy panowie duchowie; mamy też to wesele swoje. Żeni się nasz brat, idziemy do ślubu. I nazad tędy powracać będziemy, a ciebie także aktu weselnego uczestnikiem uczynimy". Ów nie życząc sobie więcej patrzyć na owo widowisko, wstał i założył drzwi na haczyk, żeby oni tamtędy nazad powrócić nie mogli. Skoro tam już po onym ślubie, powracają, aż tu drzwi zamknięte, muzykę znowu słychać; tymczasem ruszą drzwiami, zamknięte; wlazł jeden malusieńki szparą podedrzwiami, a uczyniwszy się w oczach jego dużym mężczyzną, pogroził mu tylko palcem, i zdiąwszy haczyk otworzył drzwi, i tym się znowu co pierwej prowadzili traktem, a potem w ową myszą jamę powłazili. W godzinę, lub też więcej, wyszedł znowu jeden z owej dziury i przyniósł mu na tależ kołacza, suto konfiturami i rodzynkami przeplatanego, mówiąc ten maleńki oddawca: weź i skosztuj tych weselnych wetów. Odebrał stangret te wety z wielkim strachem, a podziękowawszy, postawił wedle siebie. Przyszli potem do niego ci, co go doglądali w jego chorobie, i ten lekarz, co koło jego zdrowia chodził. Pytają: Któż to dał? Opowiedział im całą awanturę. Pytają: "Czemuż nie jesz?" Odpowiada: "Bo się tego jeść boję". Owi mówią mu: "Nie bądź prostakiem, nie bój się, jedz, dobre to rzeczy; nasi to są domownicy, nasi przyjaciele: jedz". On po staremu nie chce. Wziąwszy owy kołacz, przed oczami jego zjedli, i nic im nie szkodził. Zażywają oni tam tych malców do roboty i do różnych posług.
W wzmiankowaną protekcyję Finowie bardzo ufali, aleć nie słyszałem od żadnego Polaka, żeby się któremu szabla na karku wyszczerbiła; prawda, że też zawsze przed bitwą kule przyprawiali, pocierając je różnemi świętościami.
Ciekawe, ciekawe... :)
OdpowiedzUsuńNa ten opis w Pamiętnikach Paska trafiłem idąc tropem innej publikacji, także warto szukać.Pozdrawiam.
UsuńFairy Food?Ciekawe czemu domownicy jedli i nic im się nie działo
OdpowiedzUsuń