Notka 70.
Było to przed siedmiu, może ośmiu laty we wsi Rżące. Pewnemu wieśniakowi, którego dom leży tuż przy drodze, a naprzeciwko pastwisk gminnych, umarł syn, może dwadzieścia lat mający. W dzień jego pogrzebu trzech parobczaków z tejże wsi wedle zwyczaju wypędziło wieczorem (było to w lecie) konie na pastwisko, a sami usiedli razem przy drodze, prawie naprzeciw domu wspomnianego wieśniaka i rozmową skracali sobie długie godziny czuwania. Była już może godzina jedenasta, gdy na drodze spostrzegli jakąś postać, zbliżającą się ku nim. Że ktoś o tej porze idzie drogą, wcale pasterzy nie zdziwiło, bo w sąsiedniej wsi mieszkający rzeźnicy często o tej porze dopiero wracali do domu. Mimo to jednak postanowili dowiedzieć się, kto to taki. Stanęli więc przy drodze i zawołali na owego przechodnia, by im powiedział, kto jest. Ale ten nie odezwał się wcale i szedł spokojnie dalej. Rozgniewani tem, chcąc koniecznie zmusić przechodzącego do odezwania się, poszczuli go psem, którego mieli przy sobie. Lecz pies nie usłuchał rozkazu, tylko skomląc, chował się między pasterzy. Wobec tego dziwnego zachowania się psa zaprzestali dalszych zapytywań i tylko spokojnie stanęli przy drodze, by przy słabem świetle księżyca rozpoznać przechodzącego. I rzeczywiście, gdy tenże zbliżył się na dostateczną odległość, poznali w nim swojego rówieśnika, rano dopiero pochowanego. Szedł z odkrytą głową i w tem samym ubraniu, w jakiem złożono go do trumny. Nic się nie odzywając, minął pasterzy, a następnie zawrócił ku domowi swoich rodziców, otworzył drzwi i wszedł do wnętrza. Strwożeni zaś świadkowie tego zjawiska czemprędzej siedli na konie i pojechali do swoich domów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz