Notka 65.
Lat temu kilka na przedmieściu Dublina, znajdował się dom, przez długi czas nie zamieszkały, bo, jak powiadano, gościły w nim strachy. Ludzie w sąsiedztwie twierdzili, że nie raz widzieli światło wewnątrz, niekiedy zaś kobietę w białej odzieży, stojącą przy oknie z dzieckiem na ręku; wszyscy zaś wiedzieli że w tym domu nie było żadnej żyjącej istoty, oprócz szczurów i myszy. Ludzie rozumni śmieli się z tych pogłosek, dom atoli był zawsze pusty i szedł w ruinę.
Dawny gospodarz umarł. Buł to skąpiec, albo mizantrop, albo jedno i drugie; wszelako przez wiele lat mieszkał w tym domu, zupełnie samotny i prawie z nikim nie widywał się. Krążyły wieści, jakoby sąsiedzi widzieli przez czas niejaki w tym domu młodą kobietę, ale zniknęła tak prędko, jak się zjawiła, nikt nie wiedział skąd przyjechała i gdzie się ukryła. Życie tego człowieka było tajemnicze, i dla tej przyczyny, czy też dla jakiej innej ważniejszej, istniało przeciwko niemu uprzedzenie. Jakem powiedział, on już umarł, i krewny, któremu po jego śmierci, dostał się dom, naturalnie bardzo sobie życzył go wynająć i żądał niskie komorne.
Wreszcie jakiś pan, chcąc urządzić zakład fabryczny, widząc że nie mało gruntu znajduje się przy domu, najął go i pobudował mieszkania dla swoich robotników. Między nową a starą częścią gmachu zrobiono długi korytarz, którym można było przechodzić w niepogodę. Wielkie drzwi, otwarte we dnie, a zamykane w nocy, dzieliły korytarz na dwie połowy; na jednym końcu był niewielki pokój, użytu na kantor.
Gdy już wszystko urządzono, robotnicy skarżyć się zaczęli, że słyszą w nocy różny hałas, zwłaszcza chodzenie i stukanie ciężkimi drzwiami w korytarzu. Z początku fabrykant uważał to za niedorzeczność, potem za figle którego z robotników, który chciał straszyć kolegów; lecz wreszcie sprawa poszła na serio, i nawet ludzie poważni zeznali, że często słyszą podobne rzeczy. Gospodarz, ciągle przekonany, że jakiś figlarz mistyfikuje prostaczków, postanowił wszelako przekonać się, czy rzeczywiście słychać opisywany hałas, a potem wywiedzieć się kto go sprawia. W tym celu sam przesiedział całą noc ze swymi pisarzami, i rzeczywiście, jak opisywali, po północy zaczęło się stukanie drzwiami, ale drzwi się nie otwierały, i chociaż słyszano stąpanie, nikt się nie pokazywał.
-Powinniśmy dowiedzieć się kto to taki-rzekł fabrykant, nie chcąc być igraszką płochych żartów.
Tak się więc urządził, żeby jego krewny, młody człowiek, na którego rozsądek i odwagę mógł liczyć, spał w kantorze.
Tu przygotowano mu łóżko, i młody człowiek postanowił tu nocować, dopóki nie wykryje tajemnicy.
Nazajutrz o świtaniu, wcześnie przechodzący znaleźli młodego człowieka na ulicy, prawie obłąkanego. Odprowadzono go do domu i posłano po doktora. Chory uczuł zapalenie mózgu. Gdy wreszcie młody człowiek wyzdrowiał, opowiedział, że przyszedłszy do kantoru, natychmiast położył się i zasnął, ale przebudził go straszny łoskot. Gdy chciał wstać, żeby dowiedzieć się o przyczynie, drzwi nagle otworzyły się i widmo w białym żeńskim ubraniu, zbliżyło się do jego łóżka; więcej nic nie pamięta, ale zapewne ze strachu wyskoczył przez okno na ulicę, gdzie go znaleziono.
Podobne zjawisko było bardzo dziwne;zawsze atoli zostawała wątpliwość, czy czy nie ma tu oszukaństwa. Doktor oświadczył, iż sam nocować będzie w kantorze, i oświadczenie jego przyjęto z radością. Zawiadomił mnie o chorobie młodego człowieka i osobliwszej jej przyczynie; gdy usłyszałem o jego zamiarze, prosiłem żeby mi pozwolił nocować razem z sobą.
Niepojęty łoskot nie ustawał i po zdarzonej katastrofie, ale nikt już nie spał w kantorze; póki młody człowiek wracał do zdrowia, łóżko stąd wynieśli; nie chcieliśmy, żeby je stawiono znowu, chcąc żeby zamiar nasz był niewiadomym; przy tem, woleliśmy nie spać całą noc. Weszliśmy do kantoru, nie wprzód, aż wszyscy robotnicy rozeszli się; wzięliśmy z sobą małego pieska, i każdy z nas miał pistolet. Obejrzeliśmy cały dom, żeby przekonać się czy kto gdzie nie schował się, zrewidowaliśmy wszystkie drzwi i okna, chcąc dowiedzieć się czy pewne. Wzięliśmy takrze przekąskę dla pokrzepienia naszego męstwa i weszliśmy do kantoru z wielką nadzieją odkrycia szalbierstwa.
Doktor światły i przyjemny towarzysz, zaczęliśmy prowadzić z sobą żywą rozmowę, która nas tak zajęła, że oba przestaliśmy myśleć o celu naszego czuwania, gdy nagle przypomniał nam go, zegar w przedpokoju, wybiwszy godzinę pierwszą, i zaraz potem głośne stukanie drzwiami; piesek nasz śpiący spokojnie, przebudził się i zaszczekał. Doktor i ja porwaliśmy pistolety, i rzuciliśmy się w korytarz, piesek za nami. Nic nie zobaczyliśmy, coby wyjaśnić nam mogło dziwny łoskot, ale słyszeliśmy wyraźnie oddalające się stąpanie, za którem szliśmy prędko, nawołując pieska; ale zamiast iść naprzód; skradał się z tyłu, spuściwszy ogon i tuląc się do nas. Słyszeliśmy wyraźnie, wyprzedzające nas kroki w korytarzu, następnie na schodach, na koniec do piwnicy, pozostałej bez użycia; w jednym jej kącie leżała kupa śmieci. Tu łoskot ustał. Obejrzeliśmy kupę śmieci i znaleźliśmy w niej kości dwóch ludzkich szkieletów i przekonaliśmy się że są kobiety i dziecka nowo narodzonego.
Pogrzebano kości i odtąd ustał tajemniczy łoskot; nikogo już nie straszył. Kto była ta kobieta, nie mogliśmy się dowiedzieć, i w ogólności te osobliwsze zdarzenia, nigdy się nie wyjaśniły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz