Antysidór reaktywacja

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Duch przyjaciel. Jakieś piętnaście lat temu...

Notka 167.

   Dziękuję za relację anonimowej osobie, która zamieściła komentarz pod tym postem:

 http://koniczynablog.blogspot.com/2015/07/duch-przyjaciel-lata-siedemdziesiate.html?showComment=1441018712119#c4696440618290508645


Podobną historię przeżyła rodzina mojej Matki Chrzestnej. Jako że jej maż był oficerem wojskowym to dość często go przenosili. Pewnego razu trafili pod naszą zachodnią granice i mieszkanie które dostali miała już swojego lokatora. Ten duch nie sprawiał kłopotów. Przenosił filiżanki, otwierał szafki, puszczał wodę w ubikacji a nawet w nocy głaskał po włosach do uśpienia. Mieszkali tam 4 lata i znowu zostali przeniesieni. Tym razem pod Warszawę. Duch ich odprowadził do połowy drogi. Historia ta wydarzyła się jakieś 15 lat temu."

Pozdrawiam.


wtorek, 4 sierpnia 2015

Różne cuda ludzie gadali...2004 rok.

Notka 162.

"Z Łemkowskiej skrzyni"

Paraskiewia Garbera.

   Najwięcej ludzie słuchali sołtysa, do niego szli. Byli też i tacy, co więcej pamiętali i umieli historię przekazać. Jak się poschodzili, dzieci siadały koło nich i słuchały, jak opowiadali. Dzisiaj to ja sama bym słuchała i pytała takiego, co ma 90 lat. O wszystkim opowiadali: o strachach, jak ktoś coś przeżył, był na froncie, czy za granicą. I się słuchało. Moje wnuki jak były małe, to przed spaniem, zawsze kazały mi opowiadać o Mochnaczce:  Babciu, a jak krowy pasłaś, jak się uczyłaś? Tylko, że ja miałam 12 lat, jak wyjechaliśmy z Mochnaczki, to dużo nie pamiętam. Starsi opowiadali o czarownicach, co krowy zaklinały, że mleko było niedobre, bosorki je nazywali. Albo że Niemiec straszy, a tam się światełko zaświeciło, a to krzakami ruszało. Różne cuda gadali, a to tam nie chodź, a to się przeżegnaj-różne były przestrogi. A dzisiaj to chociaż powiesz, to ludzie nie rozumieją, nie chcą słuchać...

sobota, 1 sierpnia 2015

Wilkołak, spotkanie, Kaszuby 1946 rok. Zapiski "Jana Kowalskiego".

 Notka 161. 

Relacja sędziwej staruszki...

   Szłam do sąsiedniej miejscowości,żeby to rodzinę dokładniej mówiąc ciotkę odwiedzić.Niedaleko to było ale poszłam na skróty przez pola,była ładna ciepła pogoda więc i myśli miałam wesołe.Tak idąc przez pola minęłam jeden zagajnik i znów pola, daleko gdzieś słońce zachodziło,potem kolejny zagajnik, potem znów pola, taka przeplatanka jak to u nas jest, lasy sosnowe bo ziemia licha i tylko to dobrze rośnie,ostatni kawałek drogi wiódł przez las,różne tam były drzewa i liściaste i iglaki przeróżne rosły chaszcze krzaki różnorodność duża;
   Zmierzchać się zaczęło więc w tym gęstym lesie półmrok już panował, zbliżałam się powoli do ciemnej ściany lasu.
  Kiedy nagle na piaszczystą drogę wyszła bardzo wysoka postać, stanęła i patrzała mi prosto w oczy jej wzrok czy może szok jaki przeżyłam rzucił mnie na ziemię, nie czułam bólu tylko strach który uniemożliwiał jakikolwiek działanie. Patrzałam się na postać, wysoka, cała owłosiona w długim burym płaszczu, to co spowodowało mój paraliż to był widok głowy tej postaci, pysk wilka, cała ta postać wyglądała jak wilk, tylko była dwa albo trzy razy większa stała na dwóch tylnych łapach i ten straszna głowa wilka zamiast ludzkiej, to nie była maska ani przebranie, słyszałam odgłosy dzikiego zwierzęcia, sapanie warczenie parskanie pomrukiwanie, wszystko potęgowało strach, leżałam na drodze, świat jakby nie istniał, byłam tylko ja i ta postać, nie wiem ile to trwało, ale w pewnym momencie ocknęłam się i rzuciłam do ucieczki, przewracając się i co chwilę upadając,ciągle odwracając się i patrząc z wielką trwogą na tę postać, przebiegłam już bardzo długi kawał drogi a mimo to postać stała na swoim miejscu, wyraźnie nawet z daleka ciemny kontur postaci odrysowywał się na jasno żółtej piaskowej drodze, czułam że w każdej chwili nawet z takiej odległości to coś niewiele się wysilając mogłoby mnie dopaść i rozszarpać, ale tego nie robiło, więc nie byłam celem tego ''spotkania''. Ledwo żywa ze strachu i mocno obtłuczona (upadałam co kilka metrów,uciekając jak najdalej od tego czegoś) wróciłam do domu. Nikomu nie opowiedziałam co mnie spotkało bo i tak nikt by mi nie uwierzył, rodzinie powiedziałam że uciekałam przed bezpańskim psem,musiałam wyjaśnić jakoś poharatane ubranie potłuczone kolana i zadrapania na nogach.

Dopisek "Jana Kowalskiego":


Była to osoba wiarygodna i nie opowiadała tego chętnie,mówiła całkiem poważnie,i była przy zdrowych zmysłach,nie brała żadnych silnych leków działających na psychikę itp.