Antysidór reaktywacja

piątek, 31 lipca 2015

Duch przyjaciel. Lata siedemdziesiąte. Zapiski "Jana Kowalskiego".

 Notka 160.

Duch przyjaciel.

   Był to dawny budynek ośrodka zdrowia poniemiecki.
W domu mieszkała staruszka,w jej mieszkaniu często pojawiało się coś czego nie można było zobaczyć okiem jednak niewidzialna siła przesuwała meble przedmioty, było słychać kroki, samoistne otwieranie drzwi.
   Często kobieta widziała uginanie się poduszki fotela, przesuwanie filiżanki przesuwanie fotela jakby gość chciał być bliżej stołu. Codziennie zdarzało się lewitowanie przedmiotów np. filiżanek z kawą talerzyków łyżeczek i innych naczyń.Wyglądało to tak jakby w tym domu była jeszcze jedna osoba,korzystająca ze sztućców naczyń czy mebli,tylko była niewidoczna.
   Co zaskakujące tajemniczy ''gość'' zyskał sobie sympatię i przyjaźń tej starszej kobiety. Zamiast się bać,próbować wyrzucić przybysza z domu mówiła do niego i traktowała jak domownika. Druga strona nigdy nie podjęła jakiegokolwiek działania które miało zaszkodzić czy uprzykrzyć życie tej staruszce. W nocy ''gość'' zachowywał ciszę a dopiero kiedy wstała dało się słyszeć dźwięki dochodzące z innych pomieszczeń. Nie były to odgłosy dewastacji ale użytkowania mebli, sprzętów domowych, przedmiotów np. takich jak:książki,szafki,naczynia,drzwi. Czasem zdarzało się przemieszczanie przedmiotów z jednych pomieszczeń do innych ale nie sprawiało to dużego kłopotu.
   Kiedy ktoś obcy wchodził do domu duch nie dawał o sobie znać.Z tego powodu często zarzucano staruszce kłamstwo bądź schizofrenię,choć dużo osób jej wierzyło.
   I tak żyła z tym ''duchem'' aż do swojej śmierci,od kiedy umarła duch nie dał o sobie znać.

  Były to lata 70. Jest to dla mnie ciekawa i bliska historia, do owej staruszki chodziła moja matka i od niej wiem o tym co się działo.

środa, 29 lipca 2015

Ze wspomnień dziadka lata powojenne, 1946 rok. Zapiski "Jana Kowalskiego".

Notka 159.

 
Ze wspomnień dziadka lata powojenne,  1946 rok

Żołnierze niemieccy

   Była to pierwsza wiosna po wojnie,walk wokół naszej miejscowości nie było zbyt wiele,kilkanaście niemieckich mogił było na cmentarzu a drugie tyle rozsypanych wkoło wioski, jedna mogiła gdzie kilka trupów z Wehrmachtu leżało, była w lesie, niedaleko drogi którą czasem przechodzili ludzie na skróty idąc na targ do większego miasteczka. Mogiła to był kopiec z ziemi i kamień wielkości dyni, który tam ludzie postawili. Co jakiś czas przybiegał do wsi ktoś przypadkowy kto tamtędy przechodził,najczęściej jacyś drobni gospodarze jadący na targ furmankami, krzyczeli że Niemce stoją przy mogile. Ludzie śmiali się z nich, jacy Niemce przecież rok temu wojna się skończyła, co wy gadacie, i tak z tych co widzieli ludzie żarty prawili, ale co kilka miesięcy jakiś człowiek donosił że szwaby przy mogile w lesie stoją. Aa że byłem w milicji nie z własnej woli lecz odgórny nakaz przyszedł że młodzi do milicji muszą wstąpić, kilku milicjantów było, więc ja obok mogiły tą drogą chodził i tych szkopów szukał, choć mi się śmiać chciało bo żadnych Niemców od wojny nikt nie widział, ale postanowił ja sprawdzić co za tym się kryje i ewentualnych żartownisiów na komisariat sprowadzić.
   I tak żem chodził tam ze dwa miesiące i nic, zły zacząłem być czysto na siebie za marnowanie czasu, ale przyszedł dzień jakoś połowa miesiąca, i wybrał się ja na moją przechadzkę, idę wchodzę w las i do mogiły się skierowałem. Koło wieczora było, ale jeszcze jasno choć w lesie trochę mrok już panował stanąłem jak kołek wbity w ziemię. Przy mogile pięciu żołdaków niemieckich było jeden tylko stał i rękę wyciągał a reszta ciężko poharatana leżała, miałem automat ja przy sobie ale rzuciłem na ziemię broń i patrzę się na nich a oni na mnie, strach mnie obleciał bo widzę że to nie ludzie, ale podszedłem bliżej ich, dwa metry ziemi nas dzieliły niby to obraz rzeczywisty a jednak złudny, to widma były, z bliska żem zobaczył że widzę przez ich ciało co jest za nimi, to trwało jedną krótką chwilę, i spostrzegłem że zniknęli, nie było ich, nie wiem jak to się wszystko wydarzyło ale nikogo już nie było tylko spróchniały zgniły krzyż leżał złamał się ostatnim lecie. Następnego dnia nowy krzyż z dębowych desek wbiłem w miejsce starego, mogiłę żem też oczyścił, pacierz też żem odmówił i nigdy więcej ja o żadnych szwabach nie słyszał.

wtorek, 28 lipca 2015

Diabelska kareta. Połowa i koniec XIX wieku. Zapiski "Jana Kowalskiego".

Notka 158.

   Ze wspomnień dziadka,historię przekazała mu jego matka,

Diabelska kareta.  Połowa i koniec XIX wieku.

   Nocą nigdy z domu nie wychudź,chyba że musisz,ale wtedy dziesięć zdrowśków odmów i po pacierzu wieczornym najlepiej,jak już musisz to wtedy w miarę bezpiecznie po obejściu możesz się poruszać,ale jak zrobiłeś co chciałeś to nie kuś złego i bez potrzeby nocną porą nosa z doma nie wyściubiaj bo ino nieszczęście i kłopot z tego wyniknąć może.
   Ano ja za młodu jak żem wyrostek jeszcze był to łamiąc nakaz rodziców na ryby chadzałem,i po spotkaniu z duchem pokutującym przy Bożej męce tu na rozstaju dróg zaniechałem tych harców; z wiadomego powodu.
   Ale co chcę ci przekazać to rzecz zgoła inna,moja matka,co w poprzednim stuleciu się urodziła,(chodzi tu że moja prababcia urodziła się w latach 70 XIX wieku) opowiadała mi i inne podania także wskazują iż po naszej kaszubskiej ziemi sam diobeł swą karetą przejeżdżał.Karetę spotkać można było tylko w nocy lub po zmroku.
   I właśnie twoja prababcia szła kiedyś do swojego domu rodzinnego z sąsiedniej miejscowości,ciemno i chłodno zaczęło być,a że był kwiecień to chłód w ziemi jeszcze siedział,i kiedy idąc sobie rozmyślała usłyszała zza pleców że powóz się zbliża,odwróciła się i zobaczyła czarną karetę zaprzężoną w sześć koni (co było bardzo rzadkie i prawie niespotykane) wszystkie czarne jak smoła kareta też czarna,powóz jechał bardzo szybko jakby niesione przez spłoszone konie ale one były dzikie,rzucały się na wszystkie strony parskały i oczy miały jak żarzące się węgle,woźnicy nie było,dokładnie widziała kozieł gdzie siedzi woźnica był pusty,ale strzelanie z bata było słychać wyraźnie, mimo to konie jechały równo po drodze więc jakaś siła musiała nimi kierować,moja matka uskoczyła na pobocze i zaczeła odmawiać pacierz kareta minęła ją bardzo szybko,ślepia koni były bardzo widoczne w ciemności,matka przeczekała w najbliższym domostwie do rana kiedy to wyruszyła do swojej miejscowości,co ciekawe nie tylko moja matka ją widziała,wiele ludzi z takimi powozami miało spotkania,i co najdziwniejsze,u nas zawsze drogi polne,wysypane piaskiem,ale kiedy ta diabelska kareta mija ciebie zawsze słychać dudnienie kół o miejski bruk, moja matka też o tym wspominała,tak właśnie było i wiele opowieści tu u nas takich chodzi, ino ciężko je spamiętać.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Duch hrabiego;pierwsze lata powojenne, ok. 1947 rok.

Notka 157.

   Sukcesywnie, w najbliższym czasie zaprezentuję relacje przesłane mi przez mieszkańca Kaszub, zebrane w gronie swojej rodziny i znajomych. Opisy będę prezentował możliwie, w oryginalnej formie, która została przepisana z zeszytu, i wysłana mailem.
   Przy okazji chciałbym bardzo serdecznie podziękować osobie, która używa pseudonimu "Jan Kowalski" za okazane zaufanie. Dla mnie materiały te są bezcenne i publikacja tych przekazów jest dla mnie zaszczytem. Dzięki.

                               koniczyna_kon@tlen.pl



   Duch hrabiego;pierwsze lata powojenne, ok. 1947 rok.

   Wspomnienie mojej cioci,która miała dar widzenia więcej niż inni.

   Było lato,czas wyjazdów na letni odpoczynek,pierwszy w wolnej Polsce.
Wycieczka miała zamówione kwatery w poniemieckim dworku,który był nieco zdewastowany przez wojnę i walki toczone w 45' roku. Spaliśmy w największym pomieszczeniu w dworku,było nas z 40 ludzi,spaliśmy na metalowych piętrowych łóżkach ustawionych w szachownicę.Spałam na górnej pryczy więc na wszytko miałam oko,i pewnej nocy zauważyłam że drzwi,do sali uchyliły się,nie zwróciłam na to uwagi,ktoś widocznie z obecnych przyszedł,kiedy ten ktoś przechodził przez środek sali,zamarłam,spostrzegłam,że ten mężczyzna nie nie ma głowy!Był ubrany w elegancki surdut,i białą koszulę, przykrwawioną na samej górze.Byłam sparaliżowana strachem,nie wiedziałam czy to sen czy jawa,widmo ''płynęło'' w stronę dużego okna.Kiedy zbliżyło się do niego,wtenczas otworzyło ramy okienne (była to iluzja,bo prawdziwe okno było zamknięte) postać weszła na parapet okienny(było to podłużne wysokie okno często spotykane w dworkach) i skoczyła w dół (z pierwszego piętra). Wtedy odzyskałam mowę i zaczęłam krzyczeć,obudzili się wszyscy,zapalili światła i opowiedziałam co się stało.Większość zrzuciła to na koszmar ale ja wiedziałam że to działo się naprawdę i nie śniłam.
   Następnego dnia,w folwarku przylegającym do dworku,zobaczyłam starszego człowieka,postanowiłam zapytać się o to co widziałam,on wysłuchając mojej opowieści do końca,bardzo się poruszył,i powiedział że to co widziałam było najszczerszą prawdą.Był to duch hrabiego który nie zdążył uciec z Niemcami w 45' roku a że był dość wysokim członkiem NSDAP sowieci zadźgali go bagnetami i odcięli mu głowę,wszystko odbyło się w tej sali gdzie nocuje wycieczka,następnie wyrzucili ciało przez okno i tu wskazał właśnie to okno przez które wyskoczyło widmo.